105 lat temu w Jarocinie było już dawno „po zawodach”, bo w nocy z 8 na 9 listopada Polacy przejmowali koszary, pocztę, dworzec, więzienie… Tutaj powstała pierwsza w Wielkopolsce polska Rada Żołnierska, a później pierwsza Powiatowa Rada Ludowa, działająca w hotelu „Victoria” Franciszka Basińskiego.

 105 lat temu Maria Chełkowska – właścicielka Śmiełowa nie spędziła świąt w pałacu z dziesięciorgiem dzieci i z goszczącą córką Adama Mickiewicza, ale wyruszyła (zapewne pociągiem z Jarocina) do Gdańska, aby tam wyczekiwać błękitnej armii gen. Hallera. Nie doczekała się. 26 grudnia przywiozła do Poznania Ignacego Jana Paderewskiego. Dzień później zaczęło się…

Oto jej wspomnienia z tamtych dni.

Po „armistice” rozeszła się wiadomość, że gen. Haller z 30 tysiącami błękitnych żołnierzy ma wylądować w porcie gdańskim i zajmować Pomorze. Zadrżałam z wrażenia. Święta Bożego Narodzenia 1918 r. Ani dziesięcioro dzieci, ani choinka, ani bawiąca u nas córka Mickiewicza p. Maria Górecka nie utrzymały mnie w Śmiełowie. Historyczna chwila. Bałtyk i moje rodzinne Pomorze musi wrócić do nas. Trzeba wykorzystać popłoch Niemców, zająć z armią Hallera wszystkie miasteczka, trzęsące się „soldatenraty” wyrzucić, rodziców oswobodzić. Przed 20 grudnia stanęłam w Gdańsku.

11 listopada 1918 roku w lasku Compiègne podpisano układ rozejmowy pomiędzy Ententą (Wielka Brytania, Francja, Rosja) a Cesarstwem Niemieckim, który zakończył I wojnę światową. We Francji gotowa do przejazdu przez Gdańsk do odradzającej się Polski była Błękitnej Armia generała Józefa Hallera. Przeciwny przemieszczeniu polskich żołnierzy był brytyjski premier David Lloyd George, który obawiał się zbytniego osłabienia Niemiec. Dlatego przybycie wojsk Błękitnej Armii opóźniało się.

Zniecierpliwiona Maria Chełkowska zdecydowała więc spędzić święta w Śmiełowie.

 Jutro Wigilia. Decyduję się wyjechać na święta do rodziców do Buchwałdu, to nie żadna podróż, może po świętach powitamy Hallerczyków. Nazajutrz wpada do nas rano dr Wybicki zdenerwowany: „Proszę zostać koniecznie w Gdańsku! Oto telegram: Paderewscy angielskim destroyer „Concorde” z ekipą angielską przypływają 25 rano do portu Neufahrwasser, a następnie na dworzec gdański pociągiem. Musi ich pani przywitać. Nie ma tu nikogo do pomocy i reprezentacji, a moja żona w Szwajcarii. Z całej Polonii gdańskiej nikt nie mówi po angielsku” – zanotowała Maria Chełkowska.

Zostajemy. Cały dzień schodzi na gorączkowych przygotowaniach. W Danzigerhof zamawiamy apartamenty, kwiaty, pokoje dla przyjezdnych. Trzeba działać dyskretnie, bo zastraszony gospodarz pyta: „Frau von Donimirska, was ist eigentlich los?” (Proszę pani, co się właściwie dzieje?). Odpowiadam: „Seien Sie unbesorgt, das ist alles meine Familie zu Weinachten” (Może pan być spokojny, to wszystko moja rodzina na święta Bożego Narodzenia). Po rozesłanych telegramach zjeżdżają: Wojciech Korfanty, Bernard Chrzanowski, kurator z Poznania; Maciej Koczorowski, Stefan Łaszewski, adwokat z Grudziądza; Mieczysław Paluch, adwokat z Bydgoszczy i inni. Zrobił się ruch. Wieczorem zbieramy się wszyscy, którzy w historycznej chwili zmartwychwstającej ojczyzny opuścili swoje rodziny.”

 Na zaimprowizowanej wigilii z opłatkiem, w saloniku w Danzigerhof, śpiewamy chórem kolędy przy rozstrojonym pianinie, po czym w uroczystym nastroju przez sławne bramy gdańskie, Bramę Wyżynną, przez ulicę Długą, Długi Targ, minąwszy Ratusz, Giełdę, przez Zieloną Bramę (sławną z rzezi krzyżackiej), przez most na Motławie dochodzimy do klasztoru Elżbietanek. W kaplicy ku zdziwieniu Niemców śpiewamy polskie kolędy.”

Ignacy Jan Paderewski przybył do Gdańska 25 grudnia 1918 roku.

 W pierwsze święto pojechaliśmy na dworzec w wynajętej karecie z bukietem czerwonych róż przewiązanych naszymi kolorami. Witamy serdecznie upragnionych gości wysiadających z wagonu. Na wspomnienie mego stryja Antoniego Donimirskiego rozczulił się Mistrz i zapanował nastrój swobodny, rodzinny. (…) Zebrała się grupa naszych przyjezdnych i miejscowych gdańszczan. Szczęsny (syn Marii Chełkowskiej – przy. KJ) zajął się oprowadzeniem Anglików po Gdańsku. Zafrasowanego gospodarza hotelu uspokajałam dalej zapewnieniami, że to moja rodzina. Po spotkaniu Mistrza z Polonią gdańską urządzono przyjęcie, które bardzo się udało. Sprowadzone przeze mnie buchwałdzkie wiktuały miały ogromne powodzenie. Paderewski zachwalał Anglikom polską kiełbasę, jakiej nie jadł od najmłodszych lat. (…)

Mamy jechać do Poznania i pojedziemy do Poznania

Z tego cudownego nastroju zbudził mnie przytłumiony głos dra Wybickiego: „Niemcy się burzą. (Ach, czemu nie ma Hallera!). Na jutro na godzinę dziewiątą podstawiają wagon salonowy. Musicie wyjechać”. Całą noc robota z pakowaniem, ale ruszyliśmy z dworca gdańskiego, wśród zebranych gdańszczan, ze śpiewem „Jeszcze Polska nie zginęła”. Dr Wybicki stał blady, słuchając pieśni swego pradziada. Na gdańszczanach polskich Niemcy zemścili się represjami.

 Pociąg zatrzymał się w Tczewie, gdzie nas opuścił z żalem w sercu Szczęsny, wracając do dziadków do Buchwałdu. Jechaliśmy dalej przez Piłę ku Poznaniowi.”

Na kolejnych stacjach pociąg był witany przez delegacje i poczty sztandarowe. „W Szamotułach wpadł do salonki roztrzęsiony oficer niemiecki w cywilu. Zaczął od bombastycznej przemowy: „Wir begrüssen den grossen Kunstler. Es steht zu Ihrer Verfügung ein Extrazug zur Abfahrt nach Warschau bereit”. (Witamy sławnego mistrza. Do pańskiej dyspozycji stoi specjalny pociąg do Warszawy). Konsternacja! Paderewski zbladł i zawahał się. Podeszłam do Niemca i prowadzę go przez korytarz do przedziału Anglika, któremu tłumaczę po angielsku, że ten oto pan kieruje nas do Warszawy. Płk Wade z nogą na nodze, z cygarem w ręku, z całą flegmą brytyjską mówi: „ We are going to Poznań and we shell go to Poznań ” (Mamy jechać do Poznania i pojedziemy do Poznania). Niemiec zsiniał. Nasi „pomogli” mu wyskoczyć na peron. Zdążył tylko wrzasnąć: „Jetzt übernehme ich keine Verantvortung was geschehen wird!” (Teraz nie biorę żadnej odpowiedzialności za to, co się może stać). Pociąg ruszył. Powitania na stacjach coraz gorętsze.”

W Poznaniu Paderewskiego witały tłumy.

 Zorganizowane wojsko polskie, jeszcze w pruskich mundurach z biało-czerwonymi naszywkami, tworzyło szpaler z pochodniami od dworca do Bazaru. Nasz orszak cztery „doubles caleches” posuwał się wśród rozentuzjazmowanych tłumów. Z okien iluminowanych, okrzyki znajomych. Słyszę: „Maniuta, Maniuta” (tak nazywali Marię Chełkowską rodzina i znajomi – przyp. KJ. Czwórki były wiejskie, liberie paradne z herbami. Miejsca w ekwipażach (lekkich pojazdach konnych – przy. KJ) zajęło miasto, z Paderewskim jechała pani z Leitgeberów Władysławowa Seydowa, z panią Heleną (Paderewską), dr Bolesław Krysiewicz. Po mojej lewej siedział płk Wade, naprzeciwko niebieski hallerczyk mjr Stefan Iwanowski, obok Wojciech Korfanty.

Plac Wolności, aleja Marcinkowskiego zapchana sztandarami i rozkrzyczanymi entuzjastycznie tłumami. W bramie Bazaru ścisk. Raptem czuję, że Wade’a w górę porwano, a mnie jeszcze bardziej ściśnięto. Wyrwał mnie mec. Konrad Kolszewski. Wade pyta: „Is in Poland always so?” (Czy w Polsce tak jest zawsze?). Tłumaczyłam mu przez całą drogę z dworca, że po 150 latach niewoli pierwsze błyski wolności nie mogą przejść obojętnie. Paderewskiego w Bazarze otacza całe miasto. Na korytarzu pierwszego piętra na kanapce siedzi zasępione ziemiaństwo. „Ekwipaże wasze, a wy gdzie? Czy sama mam ziemiaństwo reprezentować?”

 Z pierwszego piętra porywająco przemawia Paderewski podniecony tryumfalnym przyjęciem. Zapamiętałam słowa: „Robotnik będzie Polskę budował”. Pani Helena (żona Paderewskiego – przyp. KJ) w zwykłej troskliwości woła: „Chrypki dostaniesz!”. Odciągamy go z przeciągu do wspaniale urządzonego apartamentu z oknami na plac Wolności, jeszcze wówczas Wilhelmplatz, naprzeciw dawnego teatru niemieckiego Eldorado.

Robert Kaźmierczak

Tags
Skip to content