To zdjęcie to nie fotomontaż. Ta kamienica była zwieńczona kulą-globusem, a Ludwik Sip naprawdę sfotografował jarocińskiego kominiarza, gimnastyka z urodzenia, Romana Kaźmierczaka, kiedy ten stanął tam na rękach. A to dopiero początek niesamowitych wyczynów kominiarza-gimnastyka, któremu niestraszne było też wyskakiwanie z pędzącego pociągu.

fot. Ludwik Sip
Do dziś na balustradzie balkonu nad wejściem głównym do niszczejącego budynku dawnego PKO widoczne są inicjały RT i rok 1913. To wtedy Robert Tränkner ukończył budowę kamienicy ze szklaną kulą-globusem przy Goldringstraße i Mittelstraße w miasteczku Jartoschin. Urodzony w 1907 roku Roman Kaźmierczak miał wtedy sześć lat.
Pięć lat później, w 1919 roku, już w Jarocinie nazwa Goldringstraße została zamieniona na Mickiewicza, a Mittelstraße na Średnią. W 1924 roku Ludwik Sip założył zakład fotograficzny. Kilka lat później, stojąc na jarocińskim rynku, wykonał zdjęcie, które do dziś oprawione w ramę wisi na ścianie domu zbudowanego przez Romana Kaźmierczaka przy ulicy Do Zdroju.
– Tata wtedy był jeszcze kawalerem, a każdy mężczyzna lubi się popisywać. Miał kolegę, który go podpuścił. W pomieszczeniu pod kulą spotykali się panowie, w tym przedwojenni członkowie „Sokoła”. Grali w karty i popijali piwo. Jak się dużo butelek przechyliło, to pojawiały się głupie pomysły i zaczynały się popisy – opowiada córka Krystyna Pilarczyk. Zaznacza: – Ojciec w karty nie grał, bo w tym był noga.
Roman Kaźmierczak przed wojną też należał do Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”, organizacji wychowania fizycznego i sportu, która powstała jeszcze w czasach zaborów. – Wszystkie pamiątki po tej działalności zniszczył, spalił po II wojnie światowej, bo się obawiał represji – żałuje zięć Zbigniew Pilarczyk. Komuniści zakazali działalności „Sokoła”, zdelegalizowali organizację, a przedwojennych członków prześladowali.
Gimnastyk z urodzenia
To w „Sokole” Roman opanował pierwsze ćwiczenia akrobatyczne. – Kiedy przebywał w wojsku, nauczył się ćwiczeń na kolejnych przyrządach gimnastycznych. Startował nawet na wojskowej olimpiadzie – wspomina córka. – Ścigał się również na rowerze. Problemy miał ze skokiem wzwyż. Ojciec miał technikę, która nie była dopuszczana. Skakał po swojemu, wysoko, ale głową do przodu, a trzeba było lecieć nogami do przodu. Zięć dodaje: – Świetnie jeździł konno. Potrafił przeskakiwać w galopie z konia na konia. To był gimnastyk z urodzenia.
Zbigniew Pilarczyk ożenił się z Krystyna, córką Romana, w 1962 roku. – Z teściem chodziliśmy często na spacery. Wtedy słuchałem jego wspomnień. Kiedyś idziemy, a on nagle robi salto w powietrzu, ląduje na chodniku i… idzie dalej. Mógł mieć wtedy już nawet sześćdziesiąt lat. Roman Kaźmierczak działał w Ochotniczej Straży Pożarnej w Jarocinie. – Miał już swoje lata, obserwował przygotowania do zawodów strażackich. Nie podobało mu się, że tak wolno biegają. Dołączył więc do nich i wygrał ze wszystkimi.
Zbigniew Pilarczyk wspomina jedną z opowieści teścia. – Trafił do transportu polskich oficerów wywożonych do Związku Radzieckiego. Jechali w wagonie bydlęcym z takim małym okienkiem, przez które kazał się innym żołnierzom wyrzucić głową do przodu z pędzącego pociągu. Opowiadał mi to wielokrotnie. Córka przypomina sobie inne pociągowe wyczyny ojca, kiedy po wojnie pracował jako kominiarz. – Dostał okręg kominiarski – wsie aż pod Chociczę. Wiadomo, że nie w każdej miejscowości są stacje kolejowe, to tata brał rower i na wysokości wsi, w której miał do wykonania pracę, najpierw wyrzucał rower, a później sam wyskakiwał. Raz mu się przydarzyło wybicie barku.
Niesamowity facet
Krystyna Pilarczyk: – Tata bolał nad tym, że jestem córką, a nie synem. Wiele razy mówił: czemu ty nie jesteś chłopakiem? Zbigniew Pilarczyk: – Ale ćwiczył Krysię jak chłopaka. Wchodziła na wszystkie dachy. Krystyna Pilarczyk: – Zgadza się. Kiedy ten dom był budowany, to ojciec zapomniał, że jestem dziewczyną i kazał mi wnosić do góry wiaderka z cegłami. Szłam po krawędzi muru, ale po tej zewnętrznej, ona była szersza od ścian działowych. Po kalenicy też chodziłam. Ktoś na mnie naskarżył, bo koleżankę namawiałam, aby doszła do mnie…
Pytam o zdjęcia ojca i teścia wykonującego pracę kominiarza. Pan Zbigniew wychodzi z pokoju. Po chwili wraca z kolejną oprawioną w ramy fotografią. – Tata szedł po papowym dachu od komina do komina. Ludwik Sip zrobił to zdjęcie z okna kamienicy przy ulicy Wrocławskiej przy skrzyżowaniu z Paderewskiego, gdzie wtedy prowadził zakład fotograficzny – opowiada Krystyna Pilarczyk.
Wszystko się zgadza. W tle widać kościół pw. Chrystusa Króla jeszcze w budowie, którą prowadzono od 1928 do 1930 roku. To oznacza, że Ludwik Sip musiał wypatrzeć kominiarza Romana Kaźmierczaka na dachu właśnie w tych latach.
Zbigniew Pilarczyk: – Nie zawsze teściowi chciało się schodzić z dachu jednego budynku, aby wejść na drugi, więc przeskakiwał z dachu na dach nawet, jak między nimi były trzy metry odległości. Roman Kaźmierczak chodził po dachach do ostatnich lat życia. Zmarł w 1980 roku. – Teść był bardzo pogodnym człowiekiem. Do każdego uśmiechał się, a uśmiech miał charakterystyczny, bo błyskał złotym zębem. To zapamiętałem z pierwszego spotkania, kiedy Krysia przedstawiała mnie rodzicom. Pomyślałem, że to niesamowity facet. Nie pomyliłem się.
Robert Kaźmierczak