Rozmowa z Eugeniuszem Czarnym – wieloletnim dyrektorem Muzeum Regionalnego w Jarocinie, Honorowym Obywatelem Jarocina
Czym zajmował się i zajmuje się pan po przejściu prawie dwadzieścia lat temu na emeryturę?
Teraz, ze względu na zdrowie, głównie przebywam w domu i trochę w ogrodzie. Dużo czytam.
Kiedy na początku 2006 roku przechodził pan na emeryturę, powiedział pan „Gazecie Jarocińskiej”: „Wierzę, że teraz będę miał dość czasu na uporządkowanie dziesiątków rzeczy, które są zaczęte, spisane w krótkich notatkach, o budowie wałów wzdłuż Warty, o dziewiętnastowiecznym uzdrowisku w Dębnie, o Szwajcarii Żerkowskiej sprzed stu lat.” W 2007 roku ukazała się książka „Okruchy z przeszłości” z pana artykułami, które przez kilkanaście lat ukazywały się w „Gazecie Jarocińskiej”. Czy udało się napisać coś nowego?
Nie. Uzdrowisko w Dębnie właściwie już zamknąłem. Już wszystko o nim wiem. O wałach nie wiem wszystkiego, bo trzeba by wrócić do archiwów, a na to nie mam warunków. Pisząc cokolwiek, miałem zawsze pod ręką źródła. W domu mogę spisać notatki, ale żeby z notatek zrobić artykuł, to trzeba wracać i odwoływać się do źródeł, a te są w archiwach. Źródłami są też dawne gazety i publikacje. Nie mam możliwości wyjazdów, przeglądania tych wszystkich rzeczy. Kiedy jest się na emeryturze w Nowym Mieście, to mogę opierać się na pamięci, ale ona jest zawodna. „Okruchy z przeszłości” nigdy nie były pisane z głowy, tylko zawsze były oparte o materiały źródłowe.
Także te źródła będące w zbiorach Muzeum Regionalnego w Jarocinie?
Tak. Kiedy pracowałem w muzeum, to łatwiej było pisać, zwłaszcza, kiedy już wszyscy sobie poszli i zostawałem sam. Wtedy szedłem do magazynu lub podchodziłem do regałów z książkami. Wiedziałem, gdzie czego szukać, aby się dowiedzieć, sprawdzić, upewnić, czasem poprawić.
Muszę wspomnieć też o ludziach, których wtedy traktowałem jak przyjaciół muzeum. Takim przyjacielem był Andrzej Kostołowski z muzeum w Śmiełowie. Blisko naszego muzeum były też inne osoby. Wspomnę chociażby panią Halinę Idaszewską, w której pamięci był cały przedwojenny jarociński świat, w którym działał jej ojciec doktor Leon Idaszewski. Kiedy mówiłem, że idę do pani Idaszewskiej, to wiadomo było, że nie będzie mnie kilka godzin. Przeglądaliśmy najróżniejsze rzeczy, omawiali najróżniejsze tematy. Kiedy w 2000 roku był pogrzeb naszego baloniarza Antoniego Janusza, to musiałem coś powiedzieć na jego temat. I to pani Idaszewska przekazała mi masę informacji, wspomnień o tym, jak przed wojną w liceum przyjmowano jego starty balonowe. To był ten świat.
I tym jarocińskim światem sprzed dziesięcioleci, sprzed wojny, wiele osób dzieliło się z panem.
Tak, bo ważne są nie tylko źródła będące w zbiorach muzeum, ale też źródła będące w głowach, w pamięci jarociniaków. To, co udało się gromadzić muzeum wynikało z tego, że ludzie ufali i chyba nadal ufają temu muzeum, bo przekazywali i nadal przekazują wiele rzeczy, także wspomnienia. To muzeum jest wspólnym dziełem jarociniaków, bo przecież kadrowo to zawsze była bardzo mała instytucja.
Jak pan budował to zaufanie mieszkańców do muzeum, aby jarociniacy chcieli oddać to, co często uważali za najcenniejsze wśród rodzinnych pamiątek, chcieli podzielić się rodzinnymi historiami, może nawet tajemnicami?
Z muzeum blisko byli ludzie, którzy kochali Jarocin, którzy byli związani z tym miastem albo swoją pracą, albo swoim życiem. Traktowali mnie jako tego, który myśli o tym, żeby jak najwięcej zachowało się, zostało z ich pamięci, z przeszłości tego miasta. Tak było z panią Lidią Myślińską-Burnside, która odwiedzała nas przylatując z Florydy. Godzinami rozmawialiśmy, ona pochodziła ze starej jarocińskiej rodziny kupieckiej. I pan Kostuj, przychodzący z kamienicy przy ulicy Św. Ducha, tuż przy rynku. Z tych skrawków myśli, wspomnień, z tego musimy budować naszą tożsamość.
Brakuje panu takich spotkań?
W tej chwili cieszę się, że mam blisko na pole, blisko mam na kopiec, blisko do lasu, że Warta płynie w zasięgu spaceru. To są wszystko tereny, na które wracam, a na które chodziliśmy z ojcem, z rodzicami, nad starą Wartą, do Gucia. To jest po prostu bycie u siebie.
U siebie był pan też przez trzydzieści sześć lat, kierując Muzeum Regionalnym w Jarocinie, które jeszcze pod inną nazwą funkcjonuje od 1960 roku, a pan rozpoczął w nim pracę w 1969 roku. Niedawno jarocinianin, archeolog, profesor Ryszard Grygiel nazwał pana twórcą rzeczywistym tego muzeum.
Dlatego, że przedtem to muzeum składało się z tego, co do niego zostało przyniesione. Kiedy przyszedłem do muzeum, to zaczęliśmy budować to muzeum takim, jakim miało ono się stawać, jakie funkcje miało spełniać wobec miasta i regionu. Z naszym muzeum związał się Rysiek i zastanawialiśmy się, co może na nas czekać, kiedy zaczniemy kopać. Jakie muzeum regionalne robiło tyle badań archeologicznych? Nie robiło się takich rzeczy, jakie my robiliśmy za stacją benzynową przy ulicy Poznańskiej, w Lgowie, koło Skarbczyka. To były olbrzymie przedsięwzięcia.
Skąd wiedzieliście, gdzie kopać? Tam, gdzie wbijaliście łopaty, tam wykopywaliście niezwykle cenne rzeczy.
To muzeum musiało być czymś ważnym, skoro rolnik z Lgowa będąc w Jarocinie na targu czy u lekarza przyszedł i zgłosił mi, co znalazł podczas orki na swoim polu. Ten rolnik mógł mieć obawy, że jak się przyzna, to mu to pole zablokują na jakiś czas. On nam ufał, że my mu bałaganu nie narobimy. On uznał, że skoro odkrył coś na swoim polu, to może to zainteresować tych z muzeum. Sporo rzeczy wykopali mieszkańcy w Nowym Mieście, na przykład pan Szymański, i to przekazali do muzeum. Oni wierzyli, że znalezione rzeczy będą czemuś służyły.
Na czym polegało to rzeczywiste tworzenie tego muzeum przez pana?
Muzeum powstało w 1960, tak. Przy okazji obchodów 700-leciu Jarocina, czyli w 1957 roku, w ratuszu zrobiono małą wystawę historyczną. Zgromadzone rzeczy stały się zaczątkiem muzeum, a że zaangażowany był etnograf z Kalisza, to najpierw muzeum nazwano etnograficznym. Była kosa, był warsztat tkacki, ale też dokumenty i fotografie, czyli już nie etnografia i dlatego później nazwę zmieniono na Muzeum Regionalne w Jarocinie. Przez lata to muzeum nie miało statutu. Kiedy zacząłem pracę, napisałem koncepcję muzeum i wystąpiłem o statut do Ministerstwa Kultury, które zaakceptowało też moją koncepcję z czterema działami czy rodzajami zbiorów: historycznymi, etnograficznymi, archeologicznymi i sztuki. Muzeum Regionalne w Jarocinie miało obejmować teren tak daleko, jak daleko łapy wyciągał Jarocin, jak daleko mieszkańcy byli związani z Jarocinem.
Jaką rolę pan wtedy widział dla tak dookreślonego muzeum?
Przede wszystkim widziałem muzeum jako instytucję gromadzącą wszystko, co świadczy o przeszłości, ale które również dokumentuje teraźniejszość naszego regionu. Chodziłem do drukarni na Gołębiej po druki lokalne. To, co drukarnia wypuszczała, trafiało do zbiorów. Było łatwiej niż teraz, bo te druki były limitowane. Jak się drukowało folderek na wystawę, to trzeba było mieć jeszcze zgodę z urzędu cenzury. W latach 80. zaczęły ukazywać się „Zapiski Jarocińskie”, które też musiały trafiać do cenzora.
Później muzeum przeniosło się do ratusza. Tam mogliśmy pokazać to, co znaleźliśmy podczas badań archeologicznych. Tam było miejsce na eksponowanie etnografii, czyli tych narzędzi, które dzieci mogły dotknąć, dowiedzieć, się, do czego służyły. Tam można było zobaczyć dudy i dudziarzy, snutki golińskie nie tylko jako obrusy, ale i elementy strojów, jakie od święta przywdziewały kobiety. Jeszcze później powstała makieta średniowiecznego Jarocina, pokazująca najstarsze obiekty. To było i jest potrzebne, aby móc budować tą lokalną tożsamość w dzieciach, uczniach szkół, których do muzeum przyprowadzali albo rodzice, albo nauczyciele, z którymi muzeum było bardzo mocno związane, a oni byli związani z muzeum. Dziecko musi mieć możliwość zobaczenia tego, o czym mu się opowiada, dotknięcia tego, a nie tylko posłuchania, bo się nie zainteresuje historią swojego miejsca.
Czy był pan na wystawie stałej po tym, jak muzeum przeniosło się do pałacu?
Tak.
Wie pan, jaka to miała być wystawa, ta wymyślona przez pana wychowanków Renatę Królak i Sebastiana Plutę, ale też Ilonę Kaczmarek, a jaka jest, bo ktoś w urzędzie kilka lat temu zdecydował, że na ekspozycję stałą poświęconą całej historii Jarocina muszą wystarczyć cztery sale. Dlatego opowieść o historii Jarocina zaczyna się na przełomie XVIII i XIX wieku. Nie ma archeologii, nie ma etnografii. Jakie było pana pierwsze odczucie, kiedy pan zobaczył, co dziś prezentuje ta wystawa?
Byłem troszeczkę zawiedziony. Pomyślałem nawet: „A po coś ty się w to wszystko angażował? Ile to było warte? Tyle, ile dzisiaj inni uważają, że to było ważne.”
Podczas ostatniego spotkania z profesorem Grygielem, w którym pan też uczestniczył, profesor wyraźnie upomniał się o to, czego na tej nowej wystawie stałej zabrakło. Mówił o zbiorach archeologicznych, które teraz zalegają w magazynach w piwnicy.
Tak. W małej miejscowości można stworzyć izbę regionalną. Może być kierzynka i coś jeszcze, ale żeby poznać historię miasta, no to musi być już muzeum, i to nie muzeum wielkich problemów, I czy II wojny światowej. Chodzi o to, żeby ci ludzie, którzy tutaj mieszkają, mogli się dowiedzieć, jaką drogę przeszły wcześniejsze pokolenia. O tym świadczy też to, co pozyskaliśmy w trakcie badań archeologicznych.
Uważam, że nie ma potrzeby prezentowania wszystkich materiałów, które były w ratuszu, ale powinny być wszystkie działy. Warsztat tkacki zajmuje tyle miejsca, ale tylko w momencie, kiedy zwiedzający go zobaczy, będzie wiedział, co to jest i do czego służył. Może nie trzeba wszystkiego z działu etnograficznego pokazać, no ale kolekcja snutek musi być, bo to jest ewenement. Była rzeźba ludowa. Przedstawionych zostało pięciu czy dziesięciu rzeźbiarzy, bo każdy rzeźbił inaczej. Jak wyglądał średniowieczny Jarocin? To pokazywała makieta i to było coś. Dzieciaki przychodziły i się pokazywało Skarbczyk, rynek, układ ulic.
Dwadzieścia lat po przejściu na emeryturę jest w panu wciąż wielka wiara w to, że muzea są nadal potrzebne. Profesor Grygiel nazwał je „świątyniami pamięci”.
Można je nazywać świątyniami pamięci, ale ważne, aby były miejsca pamięci o przeszłości. Muzea są miejscami dla współcześnie interesujących się tym regionem, także jego teraźniejszością. Pan to rozumie, jako urzędnik. Inaczej wygląda praca burmistrza, jeśli on zna to miasto, w którym jest burmistrzem. Inaczej będzie wyglądał powiat, gdy szef tego powiatu będzie wiedział, jak on powstawał i się rozwijał.
Pamięta pan nasze rozmowy, kiedy jeszcze pracowałem w muzeum, a pan był zastępcą burmistrza. Pewne rzeczy w dziewięćdziesięciu procentach widzieliśmy podobnie. Nie sto procent, ale dziewięćdziesiąt tak i wtedy można wspólnie iść w jakimś kierunku… Trochę przegadaliśmy w tym magazynie w ratuszu.
Kilka razy po południu nawet Lecha na pół wypiliśmy w tym muzealnym magazynie.
I muzeum nie padło.
Kiedy po spotkaniu z profesorem Ryszardem Grygielem umawialiśmy się na rozmowę, powiedział pan, że musimy pogadać o budowaniu i umacnianiu tożsamości Ziemi Jarocińskiej. Jak ją powinniśmy rozumieć? Jako przestrzeń terytorialną czy zamieszkującą ją wspólnotę mieszkańców ze wspólną historią, wspólnym dziedzictwem? Powiedział pan, że powiaty raz były, raz ich nie było i kiedyś może znów ich nie być, a świadomość istnienia czegoś takiego, jak Ziemia Jarocińska powinna być niezależnie od dzielących nas granic administracyjnych. Dlaczego to jest tak ważne dla pana?
Urodziłem się w Jarocinie, mieszkałem i mieszkam w Nowym Miecie. Do liceum chodziłem w Jarocinie, bo oczywistym było, że dla dzieciaków z Nowego Miasta liceum jest w Jarocinie. Od północy mamy Wartę, od wschodu mamy Prosnę i to są naturalne granice, a w nich znajduje się Ziemia Jarocińska. Ona musi być jednak w naszej świadomości. Musimy być świadomi tych związków w granicach Ziemi Jarocińskiej, związków z Dębnem, z Żerkowem, ze Śmiełowem. Na targ jechało się do Jarocina. Buraki cukrowe wiozło się do Witaszyc. Konie trzeba było doprzęgać przed tzw. cielecką górką, żeby wozy podjechały. Gdzie wsiadało się do pospiesznych pociągów? W Jarocinie. Kiedy Niemcy wywozili mieszkańców Nowego Miasta, to wywozili razem z jarociniakami. Z tego składa się nasza wspólna historia, historia Ziemi Jarocińskiej.
Rozmawiał Robert Kaźmierczak

Otwarcie Muzeum Regionalnego w Jarocinie w 1971 roku. Symboliczny klucz odbiera dyrektor Eugeniusz Czarny. Zdjęcie ze zbiorów Muzeum Regionalnego w Jarocinie.

„Z naszym muzeum związał się Rysiek i zastanawialiśmy się, co może na nas czekać, kiedy zaczniemy kopać. Jakie muzeum regionalne robiło tyle badań archeologicznych? Nie robiło się takich rzeczy, jakie my robiliśmy za stacją benzynową przy ulicy Poznańskiej, w Lgowie, koło Skarbczyka.” Archeolog Ryszard Grygiel podczas badań archeologicznych przy ulicy Poznańskiej, rok 1982. Zdjęcie ze zbiorów Muzeum Regionalnego w Jarocinie.
