31 grudnia zmarł w wieku 96 lat Stefan Tobolski – harcerz, nauczyciel, działacz PCK, chórzysta Chóru im. K. T. Barwickiego, Człowiek-Historia Jarocina. Dla mnie, po śmierci moich Dziadków, mój trzeci Dziadek.
Prawie dziesięć lat temu, w sierpniu 2014 roku organizowaliśmy w Jarocinie Letnią Akademię Filmową im. Piotra Łazarkiewicza. Młodzi filmowcy z całej Polski przyjechali do naszego miasta, aby pod okiem mistrzów robić swoje pierwsze etiudy filmowe. Podpowiadaliśmy im tematy, proponowaliśmy bohaterów. Jednej z ekip opowiedziałem o blisko 90-letnim jarociniaku, obdarzonym fotograficzną pamięcią, który z detalami opowiada o mieście z lat 30. XX wieku i okresie II wojny światowej. Chciałem, aby zrobili etiudę na przykład o księdzu Ignacym Niedźwiedzińskim. Przed wojną Stefek Tobolski służył przez kilka lat do mszy odprawianych przez proboszcza.
Zadzwoniłem do Pana Stefana. Powiedziałem, o co chodzi. – Nie ma sprawy. Natychmiast się zgodził. Pojechaliśmy do Państwa Krystyny i Stefana Tobolskich. Ekipa rozkładała sprzęt, a Pan Stefan już opowiadał. Pani Krysia przyniosła ciastka i świeżo ugotowany kompot. Zostawiłem młodych filmowców na kilka godzin. Kiedy wieczorem wrócili do pałacu Radolińskich, przekazali mi – jak sądzili – złą wiadomość, że nie będzie filmu o przedwojennym czy okupowanym Jarocinie.
Krystyna i Stefan Tobolscy zachwycili adeptów sztuki filmowej i ci postanowili zrobić etiudę o nich. Zatytułowali ją „Świetliki”. Nie będę opisywał tej pięknej filmowej opowieści. Sami zobaczcie.
W niedzielę filmowcy montowali swoje pierwsze dzieła. Profesjonalne kamery nie były już potrzebne, a operatorzy byli wolni. Wykorzystałem to. Zapytałem Pana Stefana, czy zgodzi się na niedzielny spacer po rynku oraz przyległych uliczkach i opowie o tamtym Jarocinie. – Nie ma sprawy.
Tak powstało nagranie, które po śmierci Pana Stefana nabrało wielkiej wartości, bo nikt inny ze znanych mi osób nie potrafił tak opowiadać o Jarocinie sprzed ponad 80 lat, operując imionami, nazwiskami, faktami, anegdotami, danymi o asortymencie sklepów, menu kawiarni, kinowym repertuarem. Na ulicy Gołębiej wspominał swoją wizytę właśnie w kinie, kiedy miał naście lat. Podał tytuł filmu, streścił fabułę. Niedowierzałem. Znalazłem film w internecie, obejrzałem i wszystko się zgadzało.
Pan Stefan nie tylko opowiadał, ale i grał całym sobą. Wspomniał, jak wczesnym rankiem 7 września 1939 roku wybiegając z kamienicy przy obecnej ulicy Śródmiejskiej 3 na mszę św. do kościoła św. Marcina spotkał niemieckich żołnierzy. – Wybiegłem, a oni szli trzymając tak przed sobą karabiny! W tym momencie laska, którą podpierał się blisko 90-letni Stefan Tobolski, stała się karabinem wymierzonym w dwunastoletniego ministranta Stefka. Pan Stefan wykonał tak zamaszysty ruch, że niemalże wytrącił operatorowi kamerę.
Koniecznie z tamtych nagrań musi powstać wideoprzewodnik po Jarocinie lat 30. i 40. XX wieku. Jakość obrazu i dźwięku są bardzo dobre, a opowieści niepowtarzalne.
Trzy lata później wspólnie z ówczesnym dyrektorem muzeum Sebastianem Plutą zaproponowaliśmy Panu Stefanowi niedzielny spacer po przedwojennym i okupowanym Jarocinie, ale taki z udziałem mieszkańców. 90-latek znów odpowiedział: – Nie ma sprawy.
Zanim wyruszyliśmy, w ogródku przy barze „Diablik” odbyła się narada Pani Krysi z Panem Stefanem, przegląd archiwalnych zdjęć, które miały ilustrować opowieść, ale też ustalenie wspólnych wersji, bo to cudowne małżeństwo potrafiło niekiedy sprzeczać się o drobne szczegóły, takie dotyczące wydarzeń sprzed 80 lat.
Nie będę streszczał tego, co usłyszeliśmy. Obejrzyjcie koniecznie.
Opowieść o sześciu latach w okupowanym Jarocinie zajęła Panu Stefanowi prawie dwie godziny. – Jeszcze z trzy bym musiał mówić, aby opowiedzieć wszystko, co ciekawego zapamiętałem – zakończył, a zebrani pytali, kiedy kolejne spotkanie. – Nie ma sprawy – zadeklarował. – Przecież jeszcze nic nie powiedziałem o tym, co było po wojnie, o harcerstwie, o PCK i kosmonaucie na dworcu…
Do Państwa Tobolskich wpraszałem się wielokrotnie. Wielokrotnie też mnie zapraszali. Moi Dziadkowie już nie żyli, a ja z każdą wizytą czułem się traktowany tak, jakbym był kolejnym wnukiem Babci Krysi i Dziadka Stefana. Z taką życzliwością, czułością, otwartością, zainteresowaniem traktowali chyba wszystkich, których spotkali w swoim życiu.
Dziadku Stefanie, dziękuję za dziesiątki opowiedzianych historii. O kominiarzu Kaźmierczaku, który stawał na rękach na kuli na szczycie kamienicy Tränknerów przy ulicy Mickiewicza. O księdzu Niedźwiedzińskim, któremu jako trzynastolatek zrobiłeś ostatnie zdjęcie przed aresztowaniem i osadzeniem w obozie koncentracyjnym Fort VII w Poznaniu. O żydowskim koledze Piotrusiu Baumgarcie, którego żegnałeś wzrokiem na jarocińskim rynku 22 października 1939 roku przed wywiezieniem do łódzkiego getta. I o Matce Boskiej Partyzanckiej, która – wyrzeźbiona w podopoczyńskim lesie – uratowała życie wysiedlonemu z Jarocina Józefowi Lisowi ps. „Gałązka”.
Kiedy siedem lat temu usłyszałem ostatnią z przywołanych opowieści, napisałem na Facebooku: „Państwo Tobolscy są jak historyczne Google Jarocina, tylko że lepsi. Podajesz hasło, a Oni odtwarzają ze swoich pamięci przynajmniej kilka historii. Dodają do tego spisane wspomnienia, zdjęcia, dokumenty i np. rzeźby…”
Dziadku Stefanie, nigdy nie dopytałem o kosmonautę na dworcu. Opowiesz mi ją kiedyś? – Nie ma sprawy.
Robert Kaźmierczak